poniedziałek, 16 września 2013

Duże jest piękniejsze.


     - Złap mnie za rękę, na koniec mapy zabierz mnie - zanuciła cichym, jednak czystym i głębokim głosem, odgarniając nieznacznie włosy. Wpatrywała się w papiery, za oknem ściemniało się, jednak ona wciąż musiała pracować. Skrupulatnie zakreślała ołówkiem niedoskonałości w papierach, kilka wyrazów podkreślała zielonym, rażącym jasnością markerem. - Przynieś mi tęczę, ja z tobą znowu latać chce - kontynuowała, tym razem pewniej siebie, głośniej, przy dłuższych głoskach nawet na moment zamykając oczy. Kiwała się teraz nieznacznie na swoim obrotowym krzesełku, czasem unosząc którąś z dłoni, jakby chcąc tańczyć do wrzeszczącego radia. - I poruszamy znów powietrze, gdy razem rozpędzamy się. Dotykiem zaginany przestrzeń, mamy co chcemy, siebie mamy więc...
     Czekała do refrenu, poruszała nogami, jakby usiłowała się uwolnić i móc po prostu tańczyć, niecierpliwie, wręcz pożądliwie, zaciskała pulchne palce na pisakach. - W tym całym zwariowaniu serc i w całym tym szaleństwie dobrze wiem -nie zatrzyma nas już nic, już niiic... - Zamarła na moment, jej mięśnie zesztywniały, oddech na chwilę się zatrzymał. Czuła, jakby cały świat czekał na kolejną nutę, jakby powietrze wirowało, byle tylko móc zaraz uderzyć orzeźwiającym podmuchem, jakby ziemia trzęsła się lekko, czekając aż w końcu muzyka pozwoli Ilonce podnieść się i wykrzyczeć refren do nieba...
     - Rozpędzeni prosto w stronę słońca! - wykrzyczała, podnosząc się gwałtownie z miejsca. Chwyciła w palce najbliższy mazak i przyłożyła do ust, traktując go jak mikrofon. Pokój stał się jej małą sceną. Tupnęła nogą i niczym gwiazda, okręciła się wokół własnej osi. - Zatraceni w sobie tak bez końca! - Śpiewała dalej, zamykając oczy, kręcąc głową i szalejąc. Coraz głośniej, coraz mocniej i coraz piękniej.
     Śpiew był dla niej wolnością, rodzajem klucza, który potrafi otworzyć każdy zamek. Czymś bezcennym. Muzyka zawsze sprawiała, że zaczynała rozumieć świat. Wredne komentarze cichły, kiedy wychodziła na środę sali gimnastycznej, irytujący koledzy nie sięgali już kpiącymi głosikami do jej niewielkiego serducha, czuła się, jakby ledwo otwierając usta, trafiała do innego, piękniejszego świata. - Zaliczamy dziś te wszystkie stany, bez grawitacji pędząc w nieznane. - Tańczyła, niemal fruwała, przemieszczając się z jednego końca pokoju do kolejnego. Unosiła dłonie, chcąc zachęcić niewidzialny tłum do śpiewania wraz z nią. Niemal widziała swoją matkę, krzyczącą w pierwszym rzędzie i wiwatującą na jej cześć.

Mruknij a pofruną szyby z okien
Rozpalamy znowu tu nasz ogień
Każda chwila jest wiecznością,

     - Kiedy miłością podbijamy kosmos! - Okręciła się kilkakrotnie wokół własnej osi, za każdym razem podskakując i w końcu znajdując się przy oszklonych drzwiach wejściowych. Wpatrywała się w szybę, w swoje odbicie, przesunęła dłońmi po krągłych biodrach i zatrzymała na pulchnym brzuchu.

kosmos, kosmos, kosmos, kosmos.

     - Mój boże, jestem wielka jak kosmos. - Uśmiechnęła się krzywo i wróciła na miejsce. Wróciła do pracy.


Ilonka Krakowiak, urodzona 04.08.1991 w powiecie Cieszyńskim, nie studiuje, choć bardzo by chciała. Po ukończeniu technikum na kierunku technik organizacji reklamy, wyprowadziła się z rodzinnego domu i postanowiła pracować bliżej ukochanego morza. Jest stażystką w firmie Omega S.A, aktualnie jej obowiązki krążą między ksero, kawą, funkcją sekretarki i przynoszeniem pączków szefowi. Ma ogromne, wręcz niesamowicie wielkie kompleksy na temat swej wagi. Po wyprowadzce jej nowi przyjaciele usiłują jej udowodnić, że to nie z nią jest coś nie tak, a z ludźmi, z którymi próbowała się przyjaźnić.

piątek, 13 września 2013

Bo chciała być starsza.

Wyobraźnia dziecka jest nieograniczona, przesycona niewinnością i wolna od doświadczenia dorosłego rozsądku. Wyobraźnia dziecka budzi w rodzicach podziw, czasem chichot, usiłują zrozumieć, wspierać dziecko w kształceniu ich kreatywności. Próbują, choć z czasem zastępują zainteresowanie zwykłą ignorancją…

     Zmarszczony nos zbliżył się ostrożnie do puszystej, sztucznej sierści, nozdrza się rozchyliły, a wiercący zapach zmusił właścicielkę owego nosa do nagłego kichnięcia. „Przepraszam!” – piskliwy głosik wydobył się z rumianych ust, przerwał obejmującą pomieszczenie ciszę, a małe rączki objęły mocno jasnego misia. Mała Allie wciąż przepraszała małego przyjaciela, wycierając tym samym jego pluszową buzię, po czym posadziła go na plastikowym krzesełku i odetchnęła z ulgą. Pan Guzik nie gniewał się na nią, widziała to w jego oczach, potrafiła wyczytać z uśmiechu, który tak bardzo chciałaby zobaczyć.
    - Panie Guziku, czy chciałby pan odrobiny herbaty? – zapytała grzecznie, przechylając różowy dzbanuszek w stronę filiżanki przyjaciela i wyobrażając sobie jak niewidzialny płyn zalewa małe naczynko. – Czy tyle starczy, Panie Guziku? – Skupiła wzrok na pustych, czarnych ozdobach w głowie misia, niemal widząc jak ten kiwa głową i bierze napój w swoje niewielkie łapki. Cieszyła się zawsze, gdy mogła z nim spędzać czas, był przy niej, kiedy inni byli zajęci. Dorośli mieli swoją pracę i chociaż Allie bardzo chciała, mama prosiła, żeby ani jej, ani tatusiowi nie przeszkadzać. Siedziała więc w swoim małym, drewnianym domku, który tata postawił na środku najpiękniejszego ogrodu, jaki widziała. Miała tam róże, stokrotki i motyle, a nawet niewielkie drzewko, z którego dziadek obiecywał zbierać jabłka. Ale mijały tygodnie, a ani dziadek, ani jakiekolwiek jabłko nie pojawiło się na drzewie, przez co sześcioletnia Allie popadała w lekką nostalgię. Czy to możliwe, że kiedy dziadek obiecywał zrywać jabłka, małe elfy domowe obrażały się i już o roślinę nie dbały? Albo czy to wiosna nie obudziła drzewka, gdy stopniał śnieg, bo bała się, że jest za małe i powinno się wyspać, tak jak jej samej mówiła ciągle mama?
     Wyglądnęła z drewnianego budyneczku, zostawiając na chwilę towarzysza samego z herbatką i ruszyła tanecznym krokiem w stronę obiektu zamyślenia. Przykucnęła na trawie i zamknęła mocno oczy, powtarzając cicho prośby i przeprosiny, zarówno do wiosny jak i do domowych elfów. Nie wiedziała w które ma wierzyć, wiedziała natomiast, że jeśli ładnie poprosi, stworki powinny zgodzić się jej pomóc. W końcu tak postępowały małe istotki! Ale kiedy uniosła powieki, zawiodła się. Wokół niej nie było przyjaznych elfów, nie było nawet małego jabłuszka, które mogłaby pokazać dziadkowi, gdy do niej wróci. Czy coś robiła źle? Czy opiekujący się drzewkiem obrazili się, kiedy prosiła o to złe osoby? Podniosła się z brudnej ziemi, otrzepała odkryte kolana i i poprawiła różową sukienkę, którą tego dnia postanowiła na siebie włożyć, a następnie obróciła się jak dama, na pięcie o całe sto osiemdziesiąt stopni i szeroko się uśmiechnęła. Tuż za drzewkiem stał on!
     - Czy to ty opiekujesz się drzewkiem? - zapytała ciekawsko i podbiegła w stronę niewiele wyższego od niej osobnika. Dreptała po trawie radośnie, lekko... Tak lekko, że w całym zamieszaniu stają się jeszcze lżejszą, utraciła głowę. Jej ciało bezwładnie upadło na ziemię z zimnym trzaskiem, dziewczęce lico poturlało się po wydeptanych śladach, krew spływała wolno między źdźbłami trawy.

     Aneta pisnęła głośno i kliknęła na czerwony guzik swojego pilota. Zaraz jednak kliknęła go jeszcze prędzej, bowiem wraz ze zgaśnięciem telewizora, zniknęło jedyne źródło światło w jej niewielkim mieszkanku, a co za tym idzie, strach stał się niemal dwukrotnie większy. Na ekranie nie było już krwi, pojawiła się kolejna scena, tym razem zaniepokojonych rodziców rozmawiających z policją. Westchnęła jękliwie - głupcy, jak policja ma zaradzić demonowi nie z tego świata? Zakują go w kajdanki i postawią przed sądem?
     Podniosła się z kanapy, otulona zielonym kocykiem z wyprzedaży w Ikei i ruszyła powoli w stronę kuchni. Po drodze zapalała każde światełko: Żyrandol w salonie, lampkę przy stoliku, nawet ozdobne lampki schowane w wazonach. Odpaliła gaz na niewielkim piecyku i postawiła żeliwny czajnik, jednocześnie zgrabnie wyjmąc z szafek niezbędne elementy do zrobienia owocowej herbatki.
     Kiedy stała się tak samotna? - zagadnęła samą siebie, rozglądnąwszy się po całkowicie pustej kawalerce. Jedynie mała kotka spała gdzieś tam, w rogu, czy gdzieś tam na parapecie. Kiedy stała się tak samotną, że jej jedynym pocieszeniem po horrorze była myśl, że może jej małe zwierzątko ochroni ją przed złym duchem? Otuliła mocniej ramiona, wpatrując się w grzaną wodę. Pamiętała ten dreszcz ekscytacji, pamiętała jak bardzo drażniła ją za ciężka walizka, jak dziś pamiętała pierwszy dzień w akademiku. Zaczęła nowe życie, zaczęła być dorosła  samodzielna... Pamiętała, gdy pierwszy raz go zobaczyła. Pamiętała, jak nieporęcznie ukrywała drżenie i rumieńce. Motyle w brzuchu, drętwienie każdego mięśnia, gdy tylko był przy niej. Pierwsze wyznanie, pierwszy pocałunek, ich pierwsze wszystko pamiętała tak dokładnie, że nawet teraz, opierając się o blat, miała przez moment problem złapać oddech. I tą złość. Pamiętała jak wściekła była, jak ciężkie stało się życie, gdy on wyjechał. Jak zapadła w ramiona innego, jak popłynęła wraz z nim w muzyce, świecie tak bardzo dorosłym i tak zakazanym...
     Czajnik zapiszczał, wyprowadzając dziewczę z zamyślenia. Przekręciła gaz i powoli zalała różowy kubek wrzącą wodą. Wrzuciła łyżeczkę cukru i wyciągnęła z kieszeni niewielką paczuszkę, z której zaraz wysunęła cieniutkiego papierosa i odpaliła.
     Wciąż czuła ten wstyd, wciąż czuła na sobie jego nienawistne spojrzenie.
      I cóż jej zostało? Paczka papierosów, samotność i małe, niezmywalne znamię...




Aneta Łabędzka, 12.10.1992.

Kto ją zna, ten wie jak pragnienie dorosłości ją zmieniło. Kto jej nie zna, niech wie, że czasem nie warto cokolwiek chcieć. Niespełniona aktorka. Rzuciła teatr dla biotechnologii. Wraca do normy. Mieszka sama, z małym kotkiem, w centrum. Pracuje w bibliotece przy akademiku.






Dla Rafała. Masz.

wtorek, 10 września 2013

Maja Koźlarczyk

Maja Koźlarczyk
2/8/1991, Łódź


Lubiła zapach gnijących liści, dojrzałych jabłek i ostatniej koszonej trawy, leżącej w niskim słońcu na trawnikach. Podobali jej się znajomi sprzedawcy na niewielkim rynku i to, że w autobusach prawie zawsze znajdowała wolne miejsce. I że nigdzie znikąd nie było daleko. Lubiła to miasto. Od razu je polubiła.
Wyskoczyła na chodnik i obejrzała się przez ramię na zamykające się za nią z głośnym sykiem drzwi. Przystanek był pusty, nie licząc zaczytanego w gazecie sportowej starszego mężczyzny, który nawet nie podniósł wzroku na odjeżdżający autobus. Tutaj przyjeżdżały punktualnie, więc każdy zawsze wiedział, kiedy musi wstać z ławeczki ukrytej pod daszkiem. I wszyscy to sobie cenili, zwłaszcza, gdy padało, tak jak tego dnia.
Włosy blondynki szybko wchłonęły wilgoć i przykleiły się do jej twarzy, przysłaniając widok na świat. Odgarnęła je z oczu, uśmiechając się nieśmiało do mijanych ludzi. Zawsze zapominała parasola. To znaczy, zawsze wtedy, gdy o nim zapominała, musiał spaść deszcz, nagle wpasowując się w prognozę pogody. Ale po tylu latach życia z tą przypadłością można było przywyknąć.
Maja wyznawała zresztą filozofię, że przywyknąć można do większości rzeczy, jakie cię w życiu napotykają. Do tego, że w grupie większej niż dwadzieścia osób na bank będzie jakiś kretyn, działający innym na nerwy. Do tego, że kiedy nie możesz się spóźnić, prawdopodobnie to zrobisz. I do tego, że ludzie nigdy wtedy nie uwierzą, że akurat coś się popsuło, ukradli ci klucze czy byłeś świadkiem wypadku. Bo po prostu tacy są. Z reguły niczemu nie wierzą.
Wiedziała o tym, bo sama taka była. Nie wierzyła w większość rzeczy, jakie wpajano jej przez całe dotychczasowe życie. Wolała sama tworzyć nowe teorie, którymi niekoniecznie musiała się dzielić, ale które pielęgnowała w sobie przez lata i dbała, by o nich nie zapomnieć. Jak każdy miała swoje mniej czy bardziej dziwne zwyczaje i ta wiara w niewiarę chyba w jakiś sposób się do nich zaliczała. Do tego musieli przywyknąć inni, o ile chcieli się z nią zadawać.
Szybko przebiegła kilka metrów dzielących ją od daszku przed klatką schodową akademika i przystanęła pod drzwiami, łapiąc oddech. Uśmiechnęła się do siebie, ocierając spod oczu krople deszczu i oparła się plecami o ścianę tuż przy framudze. Nawet zalany smugami obraz parku przed kampusem wydawał jej się tak samo urzekający, jak gdy się do niego sprowadziła. Tyle zieleni w jednym miejscu. Tyle zapachów. Przyroda nigdy nie wyjdzie dla niej z mody.
Z budynku wyszedł student z kapturem naciągniętym na głowę i spojrzał na niską dziewczynę, przytrzymując za sobą drzwi.
- Wchodzisz? - Zapytał, kiwając w stronę przejścia. Maja podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem i z lekkim uśmiechem przytaknęła.
- Tak, dziękuję - odparła, przesuwając się w tamtą stronę. Chłopak odpowiedział podobnym wyrazem twarzy, po czym odwrócił się i odszedł w głąb parku. Maja stała jeszcze chwilę w progu, rozglądając się dookoła, wdychając świeże, chłodne powietrze. Może i nie była pewna tego, co ją tu spotka, ale była przekonana co do jednego.
Nie będzie to nic złego.


 {Béatrice Martin}

Niska, bo mierzy niecałe sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Dość szczupła, ale bez tych chudziutkich nóg łani, których skrycie zazdrości innym dziewczynom. Blond włosy, głębokie, brązowe oczy i kolorowa historia tatuaży zapisana na całym ciele.
Urodzona w Łodzi, wychowała się w rosnącej niechęci do rodzinnego miasta. Gdy tylko nadarzyła się sposobność, wyjechała. Wyjechała za granicę, raz, drugi, trzeci, czwarty. Wszystko dzięki studiom i zagranicznym uczelniom. W końcu poznała kogoś magicznego, kogoś, dla kogo mogła porzucić wieczne wyjazdy i na stałe przenieść się z centrum kraju gdzie indziej. Przenieść się do Wasliszek, z życiem i studiami. I było jej tam dobrze. A potem ich drogi się rozeszły.
Na szczęście Wasliszki ciągle były piękne, a ona szczęśliwa.
Studentka lingwistyki, mieszka w akademiku. Szuka pracy, nowych znajomych i pracy, w której kiedyś mogłaby się spełniać.

{Post jest wyprzedzeniem obecnych wydarzeń, akcja dzieje się już w październiku. Cześć i czołem, ponownie.}

piątek, 16 sierpnia 2013

Rafał Wyszkowski

   Lustra w przymierzalniach mają to do siebie, że jakby człowiek nie spojrzał, zawsze wydaje się po stokroć brzydszy niż w tym, które ma u siebie w domu.
   Zapiąłem koszulę, zostawiając jak zwykle ostatni guzik, który nie pozwalał normalnie przełykać, był dziełem szatana i zapinało się go chyba tylko kompletnym anorektykom i zmarłym w trumnach, którym prawdopodobnie i tak było już wszystko jedno. Poprawiłem jasne mankiety i pchnąłem sklejkowe drzwiczki, wychodząc na wąski korytarz zastawiony sklepowymi wieszakami.
   Drobna brunetka natychmiast opuściła nogę, którą opierała się o ścianę, rozplotła ręce wcześniej skrzyżowane na piersi i zrobiła dwa kroki w moją stronę, mierząc mnie uważnym wzrokiem. Uniosła wątłe dłonie do mojej szyi i z namysłem wygładziła materiał na ramionach.
 - Przez te pionowe paski wyglądasz na jeszcze chudszego niż jesteś - stwierdziła, przechylając głowę na bok. Fala ciemnych włosów spłynęła z ramienia, na które je zarzuciła. - Ale w granatowym ci dobrze, to trzeba przyznać - dodała i zapięła ostatni guzik na krtani, odcinając mi dopływ powietrza do mózgu. Natychmiast sięgnąłem do niego i uwolniłem się z potrzasku, gdy tylko odsunęła ode mnie ręce.
 - We wszystkim tak wyglądam - mruknąłem, oglądając się na lustro na ścianie. - Chudo, nie dobrze. No chyba, że ubiorę się na cebulkę, ale to raczej niezbyt odpowiednie na tę okazję.
 - Zdecydowanie nie - odparła Olga, sięgając po następną w kolejce koszulę. Pomarańczową, ku mojemu niezadowoleniu. Najwyraźniej jednak odczytała z mojej miny skojarzenia z mandarynką i odezwała się zanim zdążyłem zaprotestować.
 - Nim wymyślisz coś głupiego: to łososiowy, matole - wyjaśniła dobitnie, potrząsającym trzymanym w garści wieszakiem. - I jest bardzo modny. Przypodobasz im się taką znajomością - usiłowała mnie przekonać, zaganiając z powrotem do przymierzalni. Pokręciłem tylko głową.
 - To nie żaden "wołg" tylko...
 - Vogue - skarciła mnie prędko, ale porzuciła swój pomarańczowy pomysł i chwyciła za następny, błękitny.
 - ...tylko magazyn kulturalny. Nie muszę wyglądać, stoję po drugiej stronie obiektywu.
   Popchnęła mnie jedną ręką do kabiny, przewracając oczami. Posłusznie zamknąłem za sobą drzwiczki, łapiąc za ubranie podawane nad nimi. Rozpinając guziki, westchnąłem, słysząc następną falę jęków z zewnątrz.
 - Nie, ale na rozmowie nie będziesz się ukrywał za aparatem. Będziesz jednym, samotnym kołkiem, którego nic ani nikt nie zasłoni przed bacznym okiem przełożonych, którzy - jak śmiem twierdzić - pracując w redakcji takiego magazynu, mają styczność z modą. I jakiekolwiek pojęcie o niej, czego tobie ewidentnie brakuje - wymamrotały stopy wystające pod drzwiczkami, po czym odwróciły się piętami w moją stronę.
   Miała trochę racji. Sam nie miałem do tego głowy, więc w gruncie rzeczy byłem jej wdzięczny za towarzystwo i rady na zakupach, kiedy tylko byłem zmuszony je zrobić. Ostatecznie, gdyby nie Olga, chodziłbym na rozmowy o pracę wyglądając jak... może nie jak ostatni menel, ale pewnie do miana ostatniej sieroty miałbym całkiem niewiele.
   A to spotkanie było bardzo ważne. Ciągle byłem właściwie nikim, nic nie znaczącym podrostkiem w świecie uznanych fotografów, ale przez stypendium przyznane przez szkołę artystyczną w Dublinie wreszcie miałem szansę to zmienić. Szansę nikłą, bo musiałem wynegocjować kontrakt obejmujący pracę za granicą i z pokryciem kosztów przelotów, na które w tej chwili po prostu nie było mnie stać. Jakimś cudem póki co udawało mi się opłacać dopiero co wynajęte mieszkanie, ale porzuciłem marną dorywczą robotę w osiedlowym sklepie i nowa była mi potrzeba na gwałt.
   Koniec z końcem wiązałem zresztą przez pomoc lokatorki, jaką zyskałem właściwie przez przypadek. Oczywiście nie zakładałem, że od razu po wyniesieniu się z akademika uda mi się znaleźć dobrze wyglądające lokum, które będę spłacać sam, ale też nie sądziłem, że znajdę kogoś do towarzystwa w takim tempie. A ten ktoś znalazł się tuż pod nosem.
   Ada. Znajoma ze studiów. Właściwie przyjaciółka. Byliśmy razem na wielu imprezach, robiliśmy razem wiele głupich rzeczy i choć nie była mi tak bliska jak Olga, nie ukrywałem, że stała się dla mnie ważna. Ważna do tego stopnia, że gdy dowiedziałem się o jej przejściach z byłym już chłopakiem, bez wahania zaproponowałem jej przeprowadzkę. I skorzystała. Można powiedzieć, że pod małym przymusem.
   Tyle że od tamtej pory znowu trochę się pokomplikowało. Z jakiegoś powodu zaczęła traktować mnie inaczej, udało jej się sprowadzić w nocy po pijanemu gościa o raczej marnej reputacji i bez skrępowania dawać upust swoim zachciankom, gdy byłem obok. A kiedy już mieliśmy potem porozmawiać...
 - Jezu, Wyszkowski, szyjesz tę koszulę na nowo? - Olga kucnęła przed drzwiami i usiłowała zajrzeć do środka. Odwróciłem się i rozwiązałem jej problem, otwierając prowizoryczny zamek. Natychmiast skoczyła na równe nogi i wepchnęła się do środka. Spojrzała na mnie z każdej możliwej strony, po czym zdecydowanym ruchem pokręciła głową, zaciskając powieki. - Nie, dobra, bierz pasiaka. Ta jest zbyt jaskrawa.
 - Zgadzam się, jak najbardziej - odetchnąłem z ulgą i zacząłem ściągać ją z ramion. Przynajmniej w tym byliśmy zgodni. I wreszcie będziemy mogli stąd wyjść.
   Przebrałem się tak szybko, jak tylko potrafiłem i z wybraną koszulą w ręku stanąłem zadowolony przed czekającą na zewnątrz Olgą. Uśmiechnęła się do mnie, po czym lekko skrzywiła, zaglądając do wnętrza kabiny. Podążyłem wzrokiem za jej spojrzeniem i zauważyłem, że przegląda się w lustrze.
 - Matko, mam nadzieję, że w rzeczywistości nie jestem taka krzywa - westchnęła, po czym odwróciła się i skierowała do kasy. Przez chwilę patrzyłem jeszcze w to samo miejsce, marszcząc brwi.
   To dziwne. Tak często, tyle razy dziennie przeglądamy się tu i ówdzie, chcąc sprawdzić jak wyglądamy, czy dobrze się prezentujemy. Czy inni postrzegą nas jako ładnych i zadbanych, czy spodobamy się tej czy tamtej osobie. Upewniamy się, czy odpowiednio wypadamy przed tym całym zakręconym światem. A w rzeczywistości co? W rzeczywistości nie wiemy zupełnie nic.
 

Rafał Wyszkowski
23 maja 1989, Kraków
świeży absolwent fotografii

  Chude, kościste stworzenie o pociągłej twarzy i długich palcach. Brązowa czupryna, jasne oczy i uparcie powracający zarost. Wieczne dziecko, chociaż przez ostatnie kilka lat zmężniał przynajmniej z wyglądu. Wewnątrz - nie do końca.
   Towarzyski, pomocny i uczciwy, nie stroni od imprez, spotkań w knajpach czy rozmowie przy herbacie. Nadal dość nieśmiały kiedy dziewczyna chce być kimś więcej niż koleżanka. Śmiały jednak na tyle, by wiedzieć już, czego chce sam.
   Razem z Adą Roszkowską wynajmują schludne mieszkanie na Lipowej 14.

niedziela, 28 lipca 2013

"I put my heart and a soul into that freaking book and now it's stuck in my ass! - Umieść to na moim nagrobku, Audrey"

"Tonight, take me to the other side
Sparks fly like the Fourth of July
Just take me to the other side
I see that sexy look in your eyes
And I know, we ain’t friends anymore
If we walk down this road
We’ll be lovers for sho
So tonight kiss me like it’s do or die
And take me to the other side"

godzina 7:13
           - Myśl! - krzyknął, odpychając mój kolejny atak, którym było kopnięcie na wysokości głowy. Położyłam dłonie na ziemi i starałam się mocniej naprzeć na niego. Wiedziałam, że coś takiego w większości przypadków było całkowicie niewarte zużycia tak dużej ilości energii, ale ja potrzebowałam się jej dziś pozbyć. Dlatego przyszłam wcześniej, dlatego ten jeden dzień w tygodniu miałam przeładowany treningami praktycznymi, a nie psychologicznymi. Na te poświęcałam resztę tygodnia.
             - Myślę.
           - Nie widać - odpowiedział bardzo szybko, jednocześnie atakując mnie najpierw w obojczyk, co zdążyłam sparować, a następnie w brzuch, przez co musiałam odskoczyć w tył i nieznacznie się zgarbić. Odetchnęłam prostując się i już chciałam zadać cios, kiedy to się okazało, że zamiast tego byłam zmuszona kolejny raz odskoczyć i przykładając swoją dłoń do jego nadgarstka - odepchnąć jego rękę. W ostatnim momencie jednak chwyciłam ten nadgarstek i przyciągnęłam chłopaka do siebie uderzając go w szczękę, a następnie obracając się i wbijając mu łokieć w brzuch, depcząc stopę i na koniec ponownie stając przodem do niego i celując w nos.
            Kiedy tylko usłyszałam - "Przerwa. Pięć minut." - momentalnie usiadłam na trawie i położyłam się, patrząc w białe chmury i gdybym była choć odrobinę mniej zmęczona, to może nawet spróbowałabym wysilić swoje leniwe szare komórki do tego, żeby mi podsunęły jakiś pomysł a propos kształtu białych obłoczków. Zamiast tego pogłębiałam bezsensowne myślenie na temat swojego zmęczenia, co wcale nie poprawiało mi samopoczucia. Nie, no dobra. Poprawiało. Lubiłam czuć, że nie będę mogła się ruszyć - że nie jestem w stanie wstać, patrzeć ani nawet panować nad oddechem. Czułam, że żyje. 

godzina 21:09
           - Cześć - odezwał się chłopak zza jej pleców, a ona momentalnie się odwróciła w jego stronę.
           ...
           - Po prostu mnie nie denerwuj. Czterdzieści dwie godziny treningu, dziewiętnaście godzin zajęć z teorii, dwanaście godzin zajęć pisarskich w tygodniu. I snu nie więcej niż cztery godziny dziennie z wyjątkiem soboty i niedzieli. 
           - Po co ci to?
           - To kara - podniosła kieliszek i przechyliła go za jednym razem - kara za niezdecydowanie i życie chwilą. I za pieprzony dwudziesty trzeci kwietnia. 
           - A co było dwudziestego trzeciego kwietnia? - spytał, a ona podniosła na niego wzrok i prychnęła.
           - Aż tak dobrze się nie znamy. Tak czy inaczej... - Wyprostowała w jego stronę wskazujący palec dłoni w której trzymała kieliszek i nieznacznie zakołysała się do tyłu. - Musisz mnie zabawiać, bo jestem zestresowana. - Oparła obie ręce na ladzie i na moment położyła na nich głowę. Po chwili jednak poderwała ją do góry, co przypłaciła zawrotem głowy, spojrzała na chłopaka i dodała ostrzegawczo. - Ale łapy przy sobie. Mam broń. I umiem zrobić jaskółkę, więc mogę ci nadal zrobić krzywdę - bredziła uroczo. 

godzina 23:58
            - Jesteś popaprana - szepnął wpatrując się w nią, szeroko otwartymi oczami. Pokręcił głową i przesunął językiem po spierzchniętych wargach. Widziała, że był przerażony i bawiło ją to.
           - A to ci nowość - prychnęła śmiejąc się głośno i po raz kolejny przyłożyła butelkę do warg. - Cała ja. Nie martw się. Zawsze taka byłam, zawsze taka jestem i zawsze taka będę. - Zakołysała się i przez moment zdawać by się mogło, że straciła równowagę. Chłopak zrobił kilka kroków w jej stronę, chcąc ją złapać, ale widząc jak się prostuje i śmieje jedynie westchnął. 
          - Erika... 
          - Cicho! Tworzę, nie? - Obróciła się do niego i posłała mu zawadiacki uśmiech, po którym chłopak od razu wiedział, że wygrała. Będzie sobie marzyć. Zamknie oczy, zniknie w swoim świecie, a on będzie tutaj. Będzie pilnował jej ciała, które będzie się chybotało. Będzie łapał, jakby miała spadać. Będzie trzymał w ramionach zastanawiając się, jak on się w to wszystko wpakował. Będzie patrzył na jej ciało mając wrażenie, że dusza tej kobiety rzeczywiście podróżuje gdzieś po całym świecie i zbiera wspomnienia innych ludzi. Przecież sama nie wymyśliłaby tego wszystkiego. I pomyśleć że poznał ją trzy godziny temu.

godzina 00:56
           Kiedy się ocknęła nie stała już na dachu, bujając się na krawędzi. Leżała na dachu. Mocno obejmowana przez chłopaka, w którym dopiero po chwilowym zastanowieniu rozpoznała kolegę od picia. Chciała się podnieść, ale uścisk był zdecydowanie zbyt mocny. Obróciła delikatnie głowę i przyjrzała się mężczyźnie. Spał, opierając się plecami o drzwi, którymi weszli na dach. Patrząc po tym, jak delikatnie ściągał brwi i wykrzywiał usta łatwo można było dojść do wniosku, że nic dobrego mu się nie śni. Westchnęła cicho i oparła dłonie o podłogę, chcąc się zsunąć z jego kolan, ale w żaden sposób nie była w stanie tego zrobić tak, by go nie obudzić. Znów na niego spojrzała. Okej, to było imponujące, ale w końcu nie za dobrze go znała. Westchnęła nieco głośniej i mocniej się szarpnęła podrywając do góry.
          - No hej! Nie spoufalaj się tak, co? - Podniosła się i spojrzała na zaspanego chłopaka. Patrzył, patrzył i wycelował w dziewczynę palcem z oskarżycielską miną.
           - Czy ty wiesz, co ty narobiłaś?! Tańczyłaś! I prawie zleciałaś! Trzy razy! Ile można ratować jedną kobietę w ciągu jednej nocy! - Pokazał nawet ten jeden palec.
           - Przyzwyczajaj się. Ja się nie zmienię. - Zmrużyła oczy, usiadła, po czym spojrzała na dzielącą ich odległość i odsunęła się od niego. - I nie mam czasu się budzić obok obcych facetów. - Ułożyła nogę na jego brzuchu i wyprostowała ją, czym odsunęła go od siebie i zamknęła oczy idąc dalej spać.
Erika Aleksandra Wyspiańska
Alessia | Ruda | Wiewióra 
14 luty 1992 | 3 rok kryminalistyki; 1 rok scenariopisarstwa
DS1 | pokój numer 69

To nic, że uważasz ją za stukniętą gadułę, która jest tak ambitna, że musiała pójść na dwa kierunki, przez co nie ma czasu się po głowie podrapać. Naprawdę. Jej nie przeszkadza, że w twoich wyobrażeniach jest maszyną, a jej człowieczeństwo widać tylko kiedy wypije za dużo wódki, albo kiedy śpi. Dokładnie... kiedy tuli się do poduszki, jakby ta miała ją obronić, przed złem tego świata, a zły Pan Budzik był właśnie Królem Złoczyńców. To nic, że wystarczyłoby, żeby odrobinę zwolniła tempa, a z jej głową byłoby lepiej. I sercem. I żołądkiem. Ona dokonała wyboru i będzie z tym żyła. Deal with it. 
-----
Wasliszki wróciły! Jak ja tęskniłam! <33 
Jest też opowiadanie mające uczcić wspaniałość tegoż bloga - tradycje i te sprawy  - szkoda tylko, że sam tekst nie wyszedł mi taki wspaniały, jak go planowałam. Ale za to zdjęcia mi się podobają! Oczywiście również tradycyjnie nie należą do celebryty, a nie jak zwykle do osób, których twarze sobie użyczają moje postaci. Jest w tym pewien urok...
Ten pan z opowiadania co go poznała tego wieczoru, to osoba nieznana, więc jeżeli ktoś chce, to proszę bardzo xP Jako postać dla kogoś, jako powiązanie - jak kto woli! xP
Cytat w tytule jest z serialu "Chirurdzy" z odcinka 2x13
Cóż jeszcze... Chyba nie.

czwartek, 18 lipca 2013

Mikołaj Eckerstrom

   Drzewa i większe krzewy przysłaniały mu widok na wzburzone tego dnia morze, lecz krążące pod ciężkimi chmurami rybitwy przypominały o tym, że nadal gdzieś tam jest. Powietrze zdawało się być gęste i czuć dało się wypełniającą je wilgoć. Burza, choć była jeszcze daleko, niewątpliwie się zbliżała.
   Część popiołu z końcówki papierosa wpadła przez otwarte na oścież okno, gdy próbował go strzepnąć. Chłopak nie zwrócił na to uwagi. Nie przejmował się też pustymi butelkami po piwie toczącymi się z głośnym brzdękiem pod siedzeniami ani stertą ubrań na tylnym siedzeniu. Koszulka z radosnym hasłem "No fucks left to give" doskonale oddawała jego dzisiejszy nastrój.
   Nie zmieniła go nawet Anna swoją, jak zwykle przesadną, reakcją na ich przypadkowe spotkanie na ulicy w Gdańsku. Kobiety zawsze histeryzują z byle powodu. Zwłaszcza te, które temu zaprzeczają. Jak choćby ona. Od ich rozstania minęło już w końcu dobrych pięć lat, a ona nadal była gotowa drzeć z nim koty pośrodku miasta i obcych ludzi, jakby to był kolejny serial high-life, których najwyraźniej naoglądała się zbyt wiele i miała się za jedną z puściutkich gwiazdek, które tak właśnie się zachowywały. Krzyczała, że go pieprzy, że jest ostatnim dupkiem i że chce, żeby zgnił gdzieś w piekle. On w odpowiedzi mógł jedynie uśmiechnąć się pod nosem, zapalić i powiedzieć, że pomyśli o tym, gdy zabraknie mu w końcu fajek w kieszeni. Zasalutował jej na odchodne, w podobnym jej stylu geście, i wsiadł do samochodu. Wszystko to czcze gadanie, marnotrawstwo śliny. I na co to komu?
   Nie życzył jej źle. Po prostu go już nie obchodziła, tak samo jak to, czego od niego chciała. Czy chciała go zatłuc na śmierć, zlecić to komuś innemu czy może sprawić, żeby doszczętnie ogłuchł - nie wiedział, nie chciał wiedzieć. Dla niego to był już dawno skończony epizod. Przyznał się do wszystkiego, czego chciała. Finito, end of story.
   Odbił w prawo za kolejną przecznicą, by nadłożyć kilometrów, ale ujrzeć wodę. Należał do ludzi porywczych i zawsze, kiedy miał ku temu okazję, tracił nad sobą kontrolę. Łatwo wpadał w gniew, łatwo też przebaczał. Ale za nim to zrobił, często zalewała go krew. Tylko ona nie potrafiła już go do tego sprowokować. Mieli za sobą zbyt wiele awantur, żeby jej fochy mogły wywrzeć na nim jakiekolwiek wrażenie. A może nie reagował już na złość i łzy żadnej kobiety? Pewnie jeszcze nieraz będzie mógł to sprawdzić. Ale nie teraz.
   Nim się obejrzał, odruchowo pojechał za daleko i znalazł się pod barem na plaży. Tęsknie spojrzał w mijane okna myśląc o tym, że na piwo nie ma szans. Zgasił silnik, zaciągnął się papierosem w ustach i wysiał z auta. Nie zamierzał od razu zawracać, skoro już tu trafił. Ściągnął buty, wrzucił je do samochodu i zatrzasnął drzwi. Na boso skierował się w stronę morza.
   Mewy raz po raz wydawały z siebie przeraźliwe krzyki, walcząc o kawałek ryby wyrzuconej na brzeg. One też najwyraźniej niczym się nie przejmowały, bo nie przeszkadzał im wyraźnie nadgniły stan posiłku. Chłopak ominął stadko, dopalając końcówkę tytoniu i cisnął tlący się filtr w piach. Usiadł na skraju wody kilka metrów dalej, wpatrzony w wiszące nad falami chmury. Nawet z daleka łatwo już było można dostrzec rozjaśniające kłęby błyskawice. Uśmiechnął się do siebie i wyciągnął z paczki kolejnego papierosa. Dobrze, będzie na co popatrzeć.
   Praca w sklepie ostatnio coraz bardziej go męczyła. Nie chodziło już nawet o to, że musiał wcześnie wstać by dotrzeć tam przed porannymi korkami, ale odkąd zaczęli regularnie występować po barach i knajpach, ocknęły się w nim dziecinne marzenia o sławie. Nigdy nie był narcyzem, ale powodzenie w grze na gitarze śpiew jako frontman dawały mu spory zapas pewności siebie, na której brak też nigdy nie narzekał. Czuł się w tym dobry. Publiczność go lubiła.
   Paląc, patrząc na morze i myśląc o koncertach zdążył zapomnieć o Annie i jej dzisiejszym wybuchu. Miał szczęście, że jego znajomi byli świadkami historii tego związku od samego początku i nie musiał im się teraz z niego tłumaczyć. Nadal uważał to wszystko za żart. Zwłaszcza część... "oficjalną", której wolał nawet nie nazywać po imieniu. Wystarczył mu ślad w pamięci, nie potrzeba było przywoływać tych duchów na głos.
   Fale przybierały na sile i zimna morska piana zaczęła podmywać palce jego stóp. Jedną dłonią obejmował ugięte w kolanach nogi, w drugiej trzymał papierosa. Wypalił ich znów za dużo, będzie musiał dokupić kolejny wagon. Wzmagający się szkwał rozwiewał jego rude włosy, wtrącając je do oczu. Otarł je nasadą kciuka myśląc, że niedługo musi ruszyć w dalszą drogę do domu, choć tego żałował. Morze go uspokajało. Nawet, kiedy samo było wzburzone.
   Jadąc znów pustą nadbrzeżną szosą myślał o wszystkim, co spotkało go po powrocie do Polski. Nie żałował niczego, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile było w tym głupoty. Sporo też jednak osiągnął, choć było to wciąż niczym w porównaniu z marzeniami. Jednak znalazł pracę, która dawała mu jako taką satysfakcję i pieniądze, zespół się rozwijał i wreszcie zaczynali na nim zarabiać a na koncerty zaczęli przychodzić nie tylko znajomi. Kiedyś osiągnę to, co zamierzam, pomyślał patrząc we wsteczne lusterko na samochód, który chciał go wyprzedzić. Osiągnę to, a wtedy zrobię ostatni tatuaż. Przeniósł wzrok na drogę daleko przed sobą, śmiejąc się pod nosem, pewny siebie i swoich planów.
   I wtedy lunął deszcz.


[josh homme]





Mikołaj Adam Eckerstrom
17/07/1985






   Czaszka byka z dwoma piórami zawieszonymi na każdym z rogów w górnej części pleców. Fazy księżyca pionowo na lewym przedramieniu. Litery MLKE na palcach prawej.

   Wszystkie jego dokumenty jednogłośnie twierdzą, że urodził się w Polsce. Jego matka miała jednak przyjemność poznać wcześniej pewnego Szweda, pochodzącego z dalekiej północy swojego kraju. Przyjemność niewątpliwie dużą, skoro zgodziła się za niego wyjść, dać mu dziecko i niedługo po tym opuścić rodzinny dom. Młody miał wtedy trzy latka, niewiele rozumiał, więc nie było mu też żal. Mieszkali w Szkocji, dopóki nie skończył podstawówki, po czym Marlena dała się przekonać, by za mężem wrócić do jego uroczej, acz chłodnej Szwecji. Tam, w niewielkiej wsi pod Uppsalą, Mikołaj dorastał, osiągnął pełnoletność a w końcu wymyślił sobie, że więcej już osiągnie w kraju, z którego pochodził, niż w małym zapyziałym miasteczku pełnym blondynów i rowerów.
   Dostał klucze do starego domu matki, wsiadł w samolot i wyleciał do Gdańska, zdawać do szkoły muzycznej. Dwa razy. I dwa razy się nie dostał. Trzeci nie próbował; złożył papiery na informatykę i z trudem ją skończył, polegając właściwie na kolegach. Przynajmniej z ich zdobyciem nigdy nie miał problemów. Tak samo ze zdobywaniem dziewczyn. "Przecież jest rudy!" - fakt, ale to rudy, który śpiewa, gra na pianinie i gitarze, szarpnął się na założenie zespołu i jeszcze pracuje w sklepie muzycznym. A to zmienia postać rzeczy.
   Wysoki, rosły facet, od którego bije pewność siebie, dowcip i dystans do życia. Ma bałagan w głowie i podobny w kartotece. Podrostek zostawiony samemu sobie w okresie, kiedy testosteron niemal wycieka każdym otworem w ciele - to nie mogło skończyć się dobrze. Dziecka co prawda się nie dorobił, ale pewnie był blisko. Dorobił się za to Anny, z którą by zerwać, musiał się rozwieść. Weteran wielu dziwnych sytuacji, substancji i proszków. Twierdzi, że z niego drań. Być może to prawda.

czwartek, 11 lipca 2013

Ada Roszkowska

   Radek był przystojnym mężczyzną. Ciemne włosy okalające twarz o zdecydowanych, męskich rysach podkreślonych zadbanym, trzydniowym zarostem były jednym z podstawowych jego atutów. Mógł mieć każdą i nie próżnował. Co noc, co dwie, najgorzej raz na tydzień, w jego łóżku lądowała inna dziewczyna. Lubił takie życie, co więc sprawiło, że postanowił je zmienić? Co prawda tylko na chwilę, ale takiego końca nikt nie przewidywał. Brunetka zauroczyła go chyba niespotykaną przez niego niewinnością. Kiedy tylko zobaczył ją z przyjaciółką, wiedział że będzie musiał ją zdobyć. To wydawało się silniejsze od niego. Wiedział dokładnie czego potrzebuje kobieta, więc szybko udało mu się sprawić, że Ada odwzajemniła jego uczucie. Miał w sobie też coś, co najwyraźniej pociągało ją, bo względnie szybko zdecydowała się oddać mu coś więcej niż tylko kilka miesięcy z życia. Pomimo protestów rodziny, postanowiła też opuścić akademik, żeby na własną rękę przekonać się, jak to jest żyć z obcym dotąd mężczyzną pod jednym dachem. Rozczarowała się, gdy wyszło szydło z worka, a Radek stał się dużo bardziej zaborczy niż do tej pory. Awantura wywołana przez niego zakończyła okres związany z tym chłopakiem w życiu Ady. Najwyraźniej to był najwyższy czas, aby zaczęła dokonywać innych wyborów.

   W kubeczkach na stole zagościły jagody. Niepozorne, czarne kuleczki próbowały uciec na blat z każdym rytmicznym szturchnięciem nogi od stołu przez brunetkę. Muzyka z radia nadawała jej tempa. Zaczytana dziewczyna zaczęła kiwać głową, a zaraz potem podśpiewywać pod nosem i bujać się. Przestała czytać, piosenka za bardzo ją wciągała. Odłożyła książkę grzbietem do góry i podniosła się wciąż podrygując. Wkładając kolejne jagody do ust podgłośniła pilotem wieżę i zaczęła tańczyć. Nie była tancerką, jeśli o to chodzi, po prostu zaczęła tańczyć radośnie w rytm ulubionej piosenki. Ciemne włosy co rusz opadały jej na ramiona, kiedy dotykała ziemi po kolejnym podskoku. Obserwujący ją z boku mogliby stwierdzić, że ta kobieta tańczy całkiem nieźle... jak na dziewczynę wyżywającą swoją energię w przypadkowy sposób. Lubiła uwalniać energię w ten sposób, ale nie lubiła gdy ktoś ją podglądał. Dlatego po niedawnej wpadce, kiedy nie zauważyła stojącego w drzwiach współlokatora razem z gościem, oglądała się tam za każdym razem, gdy robiła coś, czego nie chciała, żeby Wyszkowski zobaczył - kiedy tańczyła, wyjadała coś z lodówki, czy odkładała na suszarkę szklankę, z której przed chwilą napiła się wody. I wystrzegała się wychodzenia z łazienki czy pokoju bez minimalnego ubioru, na który składały się szorty i koszulka. Nosiła dosyć ładną bieliznę, ale wstydziła się raczej swojego ciała niż jej.
   Kiedy piosenka się skończyła, zdyszana przystanęła w miejscu. Na jej rozpromienionej twarzy pojawiły się radosne rumieńce. Otworzyła lodówkę i napiła się wody z butelki. Schowała ją z powrotem i zatrzasnęła drzwi ruchem biodra. Zerknęła na zegarek na nadgarstku i westchnęła.
   -Czas się zbierać, skarbie - mruknęła pod nosem.


    
[Marinshe.com]

Ada Łucja Roszkowska
27.06.1992, Gdańsk
Brunetka o bystrym spojrzeniu rozejrzała się po swoim życiu.W miejscu, w którym się znajdowała było sporo ludzi. Rozpoznawała kilka twarzy z uczelni, kilka z piętra z akademika, jednak zaledwie w czterech dostrzegała przyjaciół. Na wyciągnięcie ręki stała Róża, niedaleko Lidka, Rafał i Konrad. Z nimi spędzała najwięcej czasu i dobrze się bawiła. Ich widok ucieszył ją. Była wdzięczna, że spotkała tych ludzi.
Obejrzała się za siebie. W znacznej odległości, już wśród niewielkiego tłumu stała jej rodzina - Julka wraz z rodzicami. Całkiem jeszcze niedawno zajmowali miejsca blisko niej, ale życie akademickie sprawiło, że nie miała z nimi już tak dobrego kontaktu. Jeździła do domu mniej więcej raz w miesiącu, ale to nie było wystarczające.
Odwróciła się z powrotem ku przyszłości, ale zanim zrobiła krok w jej stronę, teraźniejszość upomniała się. Podniosła zapisane kartki zpodłogi, a z każdej z nich przeczytała po jednej swojej cesze:"szczerość", "dobroć", "bałaganiarstwo","beztroska" i "odwaga" były napisane wielkimi literami.Widoczne na pierwszy rzut oka. Skrzywiła się zdając sobie sprawę, że widzi siebie całkiem inaczej niż inni. Wiedziała jednak, że z wyobrażeniem nie ma się co kłócić. Schowała więc kartki do kieszeni i spojrzała przed siebie. Ruszyła w stronę czekającej ją przyszłości odważnym krokiem.

Bliscy i znajomi Roszkowskiej

  
Julka Roszkowska
Urodzona 15 września '95 w Gdańsku. Brunetka o tak samo gęstych włosach jak starszej siostry i oczach w kolorach nieba podczas słonecznego dnia. Osoba, z którą Ada spędziła większość swojego życia i która wychowywała się razem z nią.

  
Róża Brzostowska
Urodzona 25 kwietnia '92 w Poznaniu. Ciemna blondynka o gęstych, długich i niesfornych włosach do kompletu z jasnymi oczami i ciepłą karnacją. Powierniczka mrocznych tajemnic Roszkowskiej i strażniczka jej sfery prywatności, kiedy ta za dużo wypije. Dzieliła z nią pokój i była zmuszona do znoszenia jej humorków i zachcianek.

    
Lidka Wygoda
Urodzona 31 lipca '90 w Gdańsku. Jasnowłosa roszpunka o bladej karnacji i błękitnych oczach. Artystka malarka po liceum plastycznym. Bardzo dobra znajoma Roszkowskiej, a rodziny obu mieszkają w jednej klatce na jednym z Gdańskich osiedli. 

  
Konrad Drakoński
Urodzony 4 grudnia '88 w Szczecinie. Wiecznie poczochrany blondyn o kocim spojrzeniu. Roztrzepany na swój sposób, poznany przez Lidkę, która niegdyś była jego dziewczyną. Żadne nie ma żalu do drugiego i żyją w jak najlepszych stosunkach. Kompan Roszkowskiej i Brzostowskiej na wielu imprezach.

  
Rafał Wyszkowski
Urodzony 23 maja '89 w Krakowie. Jasnobrązowe, lekko poczochrane włosy współgrają z jego szarawymi tęczówkami. Sporo wyższy od Roszkowskiej chudzielec poznany na jednej z imprez w listopadzie '11. Razem z Brzostowską lubią spędzać z nim popołudnia i gotować dla niego. Teraz to on zmuszony jest znosić humorki Ady - niedawno na własne życzenie stał się jej współlokatorem.


wtorek, 9 lipca 2013

Zosia Chmura

Zosia Chmura
urodzona 1 sierpnia 1992 roku, od października studentka trzeciego roku filologii romańskiej, mieszka w bloku wraz z ojcem i dwójką młodszych braci - szesnastoletnim Jankiem i siedmioletnim Łukaszem. Dorabia jak może, w te wakacje w barze na plaży. Nos w książce, słuchawki w uszach. Miłośniczka kina i teatru. Wielbicielka Matki Natury. Drobna, zwiewna, wycofana. Melancholijne, zielone oczy, zimne, drżące dłonie, wieczne zamyślenie i rumieniec.

Sierpień, 2007.
Zawsze byłam płaczliwa. Wszystko brałam do siebie, wszystkim się przejmowałam, wszystko mnie wzruszało. Płakałam na filmach, książkach, przy muzyce, chorych dzieciach, i nie tylko dzieciach, kiedyś nawet rozpłakałam się w galerii sztuki. W sumie, niewiele się zmieniło i pewnie nigdy nie zmieni. Jak widać, nietrudno doprowadzić mnie do łez. Moje łzy nie są więc niczym imponującym. Tym dziwniejsze, że prawie nie płakałam po śmierci mamy. Nie to, że zgrywałam twardzielkę, ale nie byłam w stanie niczego z siebie wycisnąć. Miałam wrażenie, że i wszelakie słowa, i płacz to za mało, by wyrazić to, co czułam. To nie był smutek, to nie był ból, ani rozpacz. Pustka. Okropna, uciążliwa pustka, której chyba nigdy się nie pozbędę. Najwyżej ją zagłuszę. Bo czy można wypełnić pustkę po matce?

Maj, 2008.
Nie wierzę, że to już rok. Wciąż mam wrażenie, że to wczoraj ten smutny, poważny policjant pojawił się w naszym mieszkaniu. Wszyscy jakoś sobie radzimy. Tata nawet nie pracował tak dużo. Było przez to ciężej finansowo, ale lżej mentalnie, emocjonalnie. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Starałam się wspierać ojca. Zatrudniłam się na weekendy w kwiaciarni. Trochę mnie sypiam, ale da się do tego przyzwyczaić. Mama nie byłaby zadowolona, gdybym opuściła się w nauce. A jest jeszcze dom, którym nikt, oprócz mnie, nie może się zająć. Jest mały Łukasz, dla którego jestem trochę mamą. No i Janek nie jest przecież jeszcze dużym chłopcem. Ale z dnia na dzień jest lepiej. Wszyscy sobie pomagamy. I, co najważniejsze, kochamy się.

Czerwiec, 2011.
Mama byłaby dumna z moich wyników w nauce. Moją maturą chwaliłaby się przed wszystkimi koleżankami. Obdzwoniłaby całą rodzinę. Byłaby dumna z tego, że pomagam tacie. Nie przynoszę do domu wiele, ale zawsze to kilka groszy więcej. Smakołyk dla Janka, czy zabawka Łukasza. Pękłaby z dumy, widząc, jak radzę sobie z prowadzeniem domu. Jest czysto, pachnąco. Nauczyłam się gotować. Tata ma zawsze wyprasowaną koszulę. Janek i Łukasz żyją zupełnie normalnie, rozwijają się jak wszyscy chłopcy. 
Nie byłaby jednak dumna z tego, jak ja żyję. Boję się ludzi. Mama zawsze mówiła strach jest normalny, ale trzeba go pokonywać. Ja nie potrafię. Boję się, że zaniedbam rodzinę, naukę. Nie chcę czuć pustki po kimś innym. Bo przecież ludzie zawsze odchodzą. Poza tym, są okrutni. A ja zupełnie nie umiem się z nimi obchodzić.

Grudzień, 2011.
Podobno w życiu każdego człowieka pojawia się w końcu ktoś, kto sprawia, że zechcesz zmienić rzeczy, których do tej pory nie chciałeś ruszać. Nigdy nie sądziłam, że przytrafi się to akurat mi. Po raz pierwszy w życiu czuję, że mogłabym być w pełni szczęśliwa, że nie zaniedbałabym niczego, a tylko pomogła samej sobie. Samotność jest taka uciążliwa.
Tylko dlaczego jestem takim tchórzem?

poniedziałek, 8 lipca 2013

Usta szminką na czerwono krwisto, zapewniały mnie na przyszłość.



Alicja Łagodzińska
24.12.1981
żona Michała i mama rocznego Piotrusia
 modelka do aktów na ASP w tajemnicy przed mężem


  Wszystko zaczęło się na początku lat osiemdziesiątych. Kiedy to Krystyna jako studentka ostatniego roku dziennikarstwa poznała Tadka, przyjaciela jej kolegi z roku. Zaczęło się niewinnie, rozmowy i tańce, dopiero potem zaczęli chodzić na randki. Dziewczynie imponowało to, że mężczyzna jest starszy od niej, pracuję jako elektryk i jest bardzo zaradny życiowo. Jakiś rok później od tego jak się poznali wzięli ślub.Tadeusz z zakładu pracy dostał dwupokojowe mieszkanie, ponieważ powiedzieli, że mają w planach dzieci. Niecały rok później na świat przyszła najstarsza córka, Alicja. Była ponoć tak słodkim niemowlakiem, że oczarowała cały oddział. Dwa lata później nie świat przyszedł jej brat - Tymoteusz.
   Dzieci nie sprawiały naprawdę większych problemów wychowawczych, oczywiście dopóki nie weszły w wiek dojrzewania, ale o tym to później. Były grzeczne, z wielkim zadowoleniem chodziły do szkoły, odrabiały lekcje, chodziły do kościoła. Dbały o wszystko co dostawały od rodziców, słuchały się ich jak mało kto. Ale oczywiście gdy nabroiły były karane. Z racji tego, że oboje rodziców pracowało, mieli między sobą przydzielone obowiązki domowe a Alicja sprawowała nad wszystkich władzę, oczywiście pod czujnym okiem babci, która do nich przychodziła. 
    Oczywiście wszystko zaczęło się zmieniać kiedy weszli w wiek dojrzewania. Wiadomo dziewczynki wtedy zaczynają się stroić, mają swoje humorki, dostają pierwszą miesiączkę - w skrócie stają się kobietami. A chłopcy? Oni popadają w bójki, ale gdy dojrzewają najważniejszą rzeczą jest by przez swój pociąg seksualny nie stali się za szybko tatusiami. Oczywiście nie jest to tylko wina ich hormonów, dużą część winy mają w tym dziewczynki. Ale całe szczęście syn państwa Dąbrowskich najwyżej się z kimś pobił. To Alicja była tą idealną córeczką.
    Warto wspomnieć o tym, że to właśnie pójście na ASP po zdanej maturze Alicja uważa za jedną z najlepszych decyzji w swoim życiu. Tam poznała co to jest życie. Zapaliła papierosa, piła więcej niż to jedno piwo dozwolone przez rodziców a nawet zaznała przyjemności jaką jest seks. Ponoć studenci na tej uczelni to ludzie, którzy żyją bez żadnych zasad kierując się chwilą, bo są artystami, a przynajmniej za nich się uważają. Taka jest prawda. Ale czy każdy z nas nie bawił się za młodu?
    Gdy miała dwadzieścia siedem lat poznała swojego obecnego męża - Michała Łagodzińskiego. Nie była to od razu jakaś dobra znajomość, poznali się przelotnie jedno nie interesowało drugiego. Dopiero rok później kiedy ponownie się spotkali Michał wpadł Alicji w oko. Tak się wokół niego zakręciła, że zaczęli się ze sobą umawiać, stali się parą a rok później byli małżeństwem. Kobiety są przebiegłe i tu macie tego idealny przykład. Po dwóch latach małżeństwa na świat przyszedł ich synek - Piotruś. To przez niego Alicja zrezygnowała z ważnego dla siebie kontraktu a jej mąż zachował się jakby to było coś normalnego. Cały jej mętlik w głowie zaczął się właśnie od tego momentu.
    Teraz jej życie wydaje jej się bez sensu. Maluje w domu chociaż nie może się temu poświęcić tak jakby chciała. Gdyby chociaż Piotruś siedział w przedszkolu, ale po co skoro jego kochana mamusia siedzi w domu? Ona nie czuje do syna żadnego przywiązania. Nie bardzo go rorumie, nie ma do niego cierpliwości. Czasem wini to dziecko za to, że jej się nie powiodło w życiu. W sumie dzięki pozowaniu na ASP czuje, że jeszcze ma jakiś minimalny kontakt ze sztuką i z tym co kocha. Nadal jest tą osobą o silnym charakterze, która nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Zdaję jej się, że z każdym dniem kiedy Michała nie ma w domu bo woli siedzieć w pracy odsuwają się od siebie. Czuje, że to uczucie, którym kiedyś go darzyła odeszło w zapomnienie. Teraz łączy ich tylko syn i kredyt hipoteczny. Poznała kogoś. Nie darzy tej osoby żadnym uczuciem oprócz przyjaźni. Ale zdaje jej się, że ten młody chłopak o wiele lepiej ją rozumie niż jej mąż. Czy Alicja będzie męczyć się u jego boku, a raczej w pustym mieszkaniu czy może w końcu powie dość i odejdzie zostawiając mu Piotrusia w łóżeczku?





________________________________________________________________
Karta dupy nie urywa.
Lubię zawiłe wątki i powiązania.
Owy chłopak pojawi się jeszcze dziś w wolnych.
Wolę zaczynać, z pomysłami gorzej.
Wątki średnie i długie.
Madalina Ghenea użyczyła twarzyczki :D

Michał Łagodziński



Asp. Michał Łagodziński
3 października 1975
wydział kryminalny


wiosna 2012
   Łagodziński wyszedł z sali klubowej i rozejrzał się po pozostałych radiowozach, do których wprowadzano kolejnych młodych ludzi zatrzymanych za posiadanie narkotyków. Nie mógł powiedzieć o całej akcji, że była udana, bo cel nie został osiągnięty - Kamiński odpowiedzialny za to wszystko był na wolności. Wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki papierosa i zapalił go zaciągając się uzależniającym smakiem dymu. Przymknął oczy wpatrując się w oświetloną pomarańczowym światłem latarni ulicę. Gdzie popełnił błąd, o czym zapomniał?
   -Panie aspirancie, Lipnicki jest już przytomny, przyznał, że ostrzegł Kamińskiego - nagle u jego boku pojawił się Głogowski ze spisanymi zeznaniami Bartka w ręku. Wziął od niego kartki i przejrzał je. Że też zaufał temu chłopakowi tak bezgranicznie... - I powiedział coś jeszcze. Tutaj - przerzucił strony dokumentu i wskazał palcem końcowy fragment.
   Wciągnąłem go do kuchni, za barem. Nikogo tam nie było, o tej porze kuchnia jest zamknięta. Powiedziałem mu, że współpracowałem z policją i powiedziałem im, że to on jest dilerem, a potem kazałem zwiewać. W drzwiach stanął ochroniarz klubu, na co Piotrek zareagował bardzo szybko - popchnął mnie na szafkę z naczyniami, a sam pobiegł do tylnych drzwi. Usłyszałem strzał, a potem straciłem przytomność, chyba coś spadło mi na głowę.
   Łagodziński wcisnął kartki Głogowskiemu wyrzucając peta i wszedł z powrotem do klubu. Minął kolegów zabezpieczających miejsce zdarzenia taśmami i wszedł do kuchni. Metalowy stół stał odsunięty od właściwej pozycji o kilka centymetrów, a oprócz tego, jedyne, co nie było na swoim miejscu, to metalowy regał po lewej, na którym powinny leżeć garnki teraz rozrzucone na podłodze między jednymi drzwiami, a kolejnymi - wyjściem na zewnątrz. Aspirant zapalił więcej światła i rozejrzał się po pomieszczeniu. Podszedł do drugich drzwi przechodząc nad naczyniami i obejrzał dokładnie podłogę obok nich. Nie znalazł śladów krwi, za to znalazł okruchy tynku. Podniósł się i spojrzał na ścianę na wysokości jego piersi. Zmrużył oczy zauważając pocisk tkwiący tuż obok framugi. Spojrzał jeszcze raz pod nogi. Albo Kamiński jest bardzo zwinny i ma dużo szczęścia, albo ochroniarz jest słabym strzelcem, pomyślał. Wyciągnął z kieszeni winylową rękawiczkę i założył ją. Ostrożnie otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Poprawił kurtkę, kiedy mroźne powietrze wtargnęło się pod nią. Przeszedł kilka kroków i kucnął znów szukając czegoś. Znalazł. Wziął do ręki metalową łuskę i przyjrzał się jej.
   -Kaliber dziewiątka - mruknął do siebie. Podniósł głowę i spojrzał do wylotu uliczki. Wstał i podszedł tam dokładnie obserwując płytki chodnikowe. Przy samym jej końcu zatrzymał się i znów kucnął. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki kilka patyczków i ostrożnie zebrał krople krwi. Schował materiał dowodowy do woreczka i podniósł się. Westchnął ciężko i wrócił do radiowozów.
   -Zabezpieczcie uliczkę od kuchni i zbadajcie to - podał woreczek jednemu z podwładnych - Sprawdźcie pod kątem zgodności z krwią Kamińskiego - podszedł do swojego auta i wsiadając za kierownicę zawołał Głogowskiego - Wsiadaj - mruknął odpalając silnik. Wyciągnął telefon z kieszeni i rzucił w jego stronę, gdy ten już zamknął drzwi - Dzwoń na komendę. Niech przyślą faksem do akademika uniwersytetu w Wasliszkach nakaz przeszukania pokoju Kamińskiego.





Łagodziński jest typowym pracoholikiem. Wspólnie z poślubioną trzy lata temu Alicją wychowuje rocznego pierworodnego. Niestety po pierwszych miesiącach bycia niemal idealnym mężem i ojcem, powrócił do swojej pierwszej miłości i kochanki - do Komendy Głównej. Kocha i żonę i dziecko, jednak nie potrafi się nimi należycie opiekować. W jego mniemaniu zapewnia im wszystko czego potrzebują.



niedziela, 7 lipca 2013

Tadek Marcewicz

Czerwiec 2012
W ciasnym korytarzu stało kilkoro dwudziestolatków rozmawiając na temat planów na wakacje. Parę osób znalazło już pracę, kilka nie zamierzało jej w ogóle podejmować, a bawić się nad morzem, w górach, najczęściej jednak za granicą. Gwar ich rozmów i dźwięki śmiechów wypełniał ciasną przestrzeń między gabinetami doktorów i profesorów. Oczekiwali na wyniki ostatniego egzaminu, mając nadzieję, że przynajmniej tego jednego nie będą musieli poprawiać we wrześniu. Byli też tacy, którzy pewni siebie żartowali sobie ze słabszych, lub po prostu mniej pracowitych kolegów, mając już wszystko zaliczone i czekając na możliwość złożenia wniosków o stypendium w październiku.
            Kiedy na korytarz wszedł podstarzały mężczyzna z teczką w ręku, rozmowy ucichły. W drodze do gabinetu poprawił okulary na nosie i przygotował klucz. Odpowiadał cicho ‘dzień dobry’ na uprzejme powitania studentów zerkając tylko na każdego z nich. Otworzył drzwi i zniknął, zamykając je za sobą. Lubił trzymać studentów w niepewności i teraz też miał taki zamiar. Wyciągnął z teczki dzisiejszą gazetę i zaczął czytać co też znów wyrabiali na scenie politycznej. Zanim wyszedł po listę obecności, o której stworzenie prosił telefonicznie starostę, aby trzymać się danego słowa i przekazać wyniki tylko tym, którzy osobiście złożą na niej podpis, minęło dziesięć minut. Kolejne siedem upłynęło zanim włączył komputer i wydrukował nazwiska i oceny tych, którzy widnieli na leżącej na biurku kartce. Wyjął listę zaliczeń z drukarki i odłożył ją na bok. Sprawdził pocztę, odpisał na kilka listów i po dwudziestu minutach sięgnął papier, taśmę klejącą i wyszedł na korytarz, na którym studenci znów zajmowali się tworzeniem gwaru.
            -Proszę państwa, proszę o ciszę, inaczej nie otrzymacie wyników – powiedział tubalnym głosem i odczekał aż usta wszystkich młodych ludzi zamkną się i na korytarzu znów będzie idealna cisza. Kiedy tak się stało, przykleił listę zaliczeniową na drzwi swojego gabinetu razem z adnotacją, iż ci, których nazwiska się na niej znajdują, mogą przyjść po wpisy za dwa dni, a reszta powinna przygotować się lepiej na wrzesień.
            W budynku było chłodniej niż na dworze, gdzie powietrze kleiło się i zbierało się na kolejną w ostatnich dniach burzę. Chudy chłopak stał niedaleko grupy studentów z jego roku i obserwował ich z bezpiecznej odległości, czekając aż wszyscy sprawdzą wyniki i on będzie mógł spokojnie podejść do listy. Miał sporo czasu, nie spieszyło mu się w końcu tak jak im do domów. Trzymając dłonie w kieszeni, bawił się schowanym tam breloczkiem. Nosił go zawsze przy sobie, jak gdyby był jego talizmanem, chociaż nigdy nie wierzył w takie rzeczy.
            -Hej – usłyszał nagle głos za swoimi plecami. Obrócił się do jego właścicielki i uśmiechnął się lekko na jej widok. Niezbyt wysoka dziewczyna o idealnie zielonych oczach i ciemnych włosach opadających na wąskie ramiona trzymała w dłoniach kilka wiązanych teczek.
            -Cześć – burknął w odpowiedzi. Od kiedy w jego życiu zabrakło osoby dla której zmienił swoje życie i został na tym świecie bez rodziny, zamknął się w sobie i nie był już tak rozmowny.
            -Sprawdziłeś już wyniki? – Hania przeniosła wzrok z grupki studentów pod gabinetem Karłowicza z powrotem na chłopaka, który pokręcił tylko przecząco głową.
            -Czekam aż będzie tam trochę spokojniej – uśmiechnął się do niej. Dziewczyna skinęła lekko, przytakując ze zrozumieniem. – A Ty? Podpisałaś listę? Nie widziałem cię wcześniej.
            -Darek podpisał za mnie, ja załatwiałam jeszcze ostatnie laboratoria. Nauczył się już do perfekcji mojego podpisu – uśmiechnęła się lekko zerkając na przyjaciela. – Pójdę już do niego. Sprawdzę czy jesteś na liście, co?
            -Nie, dzięki, nie trzeba. Poczekam jeszcze chwilę.
            -I tak sprawdzę – uśmiechnęła się i ruszyła w stronę tłumku studentów. Radośnie cmoknęła w policzek i złapała za rękę dryblasa stojącego nieopodal. Był mniej więcej wzrostu Tadeusza, ale był dużo bardziej postawny.
            Hania pojawiła się nagle miesiąc po śmierci jego matki. Wcześniej widywał ją na wykładach i zajęciach, w końcu byli na jednym roku, ale nie odzywali się więcej niż tylko ‘cześć’ i grzecznościowe pytania ‘jak poszło na kolokwium?’. Kiedy przestał przychodzić na zajęcia, a wszyscy dowiedzieli się już co się stało, pojawiła się w drzwiach jego akademikowego pokoju z kilkoma kanapkami w torbie. Pomogła mu się wykaraskać z załamania i nagle okazało się, że wiele ich łączy. Z jej pomocą nadrobił zaległości, a w podzięce zabrał ją na kilka koncertów. Kiedy zorientował się, że chciałby być dla niej więcej niż tylko przyjacielem, kilka dni później mieli iść na kolejny koncert. Coś mu jednak wypadło, nie pamiętał już dokładnie co, jakaś błahostka, więc dziewczyna poszła ze swoją przyjaciółką. Poczuł rozczarowanie, kiedy na następny dzień przyszła do niego podzielić się wrażeniami i okazało się, że poznała tam świetnego chłopaka, studenta medycyny, jak oni, tyle że z trzeciego roku. Starszy facet miał do zaoferowania więcej niż pierwszoroczny jeszcze wtedy Tadeusz – dużo większe doświadczenie z kobietami, znał lepiej miasto, był znacznie bardziej odpowiedzialny i to on mógł pomagać jej w nauce, nie na odwrót. Darek nie czekał – zrobił z Hani swoją dziewczynę w przeciągu tygodnia i zagarnął ją dla siebie. Spotkania z Tadeuszem nie były już dla niej tak atrakcyjne i widywała się z nim tylko od czasu do czasu, kiedy Darek musiał uczyć się do kolokwium lub wyjeżdżał do domu.
            Chłopak pogodził się z tym i teraz, dwa miesiące później, patrząc na nich czuł jedynie lekki żal. Był jednak odrobinę wdzięczny, że Hania pojawiła się w jego życiu i dalej mógł kontynuować naukę, dlatego skupił się na tym. Egzaminy w drugim semestrze nie poszły mu jednak tak dobrze jak w pierwszym i na stypendium naukowe na kolejne pół roku miał nikłe szanse. Dostawał stypendium socjalne jako, że nie miał żadnych przychodów, ale zdecydował się na wakacyjną pracę. Nie z chęci dodatkowej gotówki, ale dlatego że nie miał lepszego pomysłu co mógłby robić przez trzy miesiące. Odbył już pierwszą rozmowę kwalifikacyjną, a na kolejne był umówiony w tym tygodniu. Złożył CV w różnych miejscach – obojętne mu było czy będzie kelnerem, sprzedawcą czy recepcjonistą, żeby tylko mieć zajęcie na wakacje.
            Zapatrzony znów w okno chłopak nie zauważył, kiedy Hania znalazła się z powrotem przy jego boku. Dopiero dźwięk jej głosu wyrwał go z zamyślenia.
            -Słucham? – spytał prosząc o powtórzenie.
            -Zdałeś – brunetka uśmiechała się do niego szeroko – Ja też. – dodała – Nie chcesz wieczorem iść oblać skończonej sesji? – spytała po chwili zastanowienia.
            -Nie, dzięki, nie dzisiaj – odparł odwzajemniając uśmiech.
            -To będę cię o to nękać – powiedziała ze śmiechem w głosie i pożegnała się.
            Tadeusz spojrzał za dziewczyną i w końcu sam ruszył ku wyjściu. Na uczelni do września będzie musiał się pojawić tylko raz, a teraz może przestać myśleć o zaliczeniach i egzaminach.


Tadeusz Marcewicz
Od października student trzeciego roku medycyny, urodzony 7 czerwca 1992.
Chłopak skromny i pracowity. Raczej zamknięty w sobie, zdecydowanie nie typ imprezowy, już nie. W ostatnich trzech latach przeszedł sporo w życiu osobistym i raczej nie chce o tym rozmawiać z pierwszą napotkaną osobą. W ostatnim roku jednak stał się dużo bardziej towarzyski, ale jednocześnie zamknięty w sobie. Nerwowy jeśli ktoś porusza temat jego rodziny. Zdarza mu się być porywczym. Wysoki, chudy, jednym słowem dryblas. Brunet z rozwianą czupryną. Zazwyczaj chodzi w koszulach lub koszulkach i dżinsach, a na nogach ma najzwyklejsze trampki za dychę. Utrzymuje się ze stypendium socjalnego i kończącego się stypendium naukowego, a w czasie wakacji dorabia jako barman w barze Bulwar na plaży. 
Mieszka w DS3, w pokoju numer 214.


[Cześć, cześć. Ktoś chętny na jakiś wątek?]