Drzewa i większe krzewy przysłaniały mu widok na wzburzone tego dnia morze, lecz krążące pod ciężkimi chmurami rybitwy przypominały o tym, że nadal gdzieś tam jest. Powietrze zdawało się być gęste i czuć dało się wypełniającą je wilgoć. Burza, choć była jeszcze daleko, niewątpliwie się zbliżała.
Część popiołu z końcówki papierosa wpadła przez otwarte na oścież okno, gdy próbował go strzepnąć. Chłopak nie zwrócił na to uwagi. Nie przejmował się też pustymi butelkami po piwie toczącymi się z głośnym brzdękiem pod siedzeniami ani stertą ubrań na tylnym siedzeniu. Koszulka z radosnym hasłem "No fucks left to give" doskonale oddawała jego dzisiejszy nastrój.
Nie zmieniła go nawet Anna swoją, jak zwykle przesadną, reakcją na ich przypadkowe spotkanie na ulicy w Gdańsku. Kobiety zawsze histeryzują z byle powodu. Zwłaszcza te, które temu zaprzeczają. Jak choćby ona. Od ich rozstania minęło już w końcu dobrych pięć lat, a ona nadal była gotowa drzeć z nim koty pośrodku miasta i obcych ludzi, jakby to był kolejny serial high-life, których najwyraźniej naoglądała się zbyt wiele i miała się za jedną z puściutkich gwiazdek, które tak właśnie się zachowywały. Krzyczała, że go pieprzy, że jest ostatnim dupkiem i że chce, żeby zgnił gdzieś w piekle. On w odpowiedzi mógł jedynie uśmiechnąć się pod nosem, zapalić i powiedzieć, że pomyśli o tym, gdy zabraknie mu w końcu fajek w kieszeni. Zasalutował jej na odchodne, w podobnym jej stylu geście, i wsiadł do samochodu. Wszystko to czcze gadanie, marnotrawstwo śliny. I na co to komu?
Nie życzył jej źle. Po prostu go już nie obchodziła, tak samo jak to, czego od niego chciała. Czy chciała go zatłuc na śmierć, zlecić to komuś innemu czy może sprawić, żeby doszczętnie ogłuchł - nie wiedział, nie chciał wiedzieć. Dla niego to był już dawno skończony epizod. Przyznał się do wszystkiego, czego chciała. Finito, end of story.
Odbił w prawo za kolejną przecznicą, by nadłożyć kilometrów, ale ujrzeć wodę. Należał do ludzi porywczych i zawsze, kiedy miał ku temu okazję, tracił nad sobą kontrolę. Łatwo wpadał w gniew, łatwo też przebaczał. Ale za nim to zrobił, często zalewała go krew. Tylko ona nie potrafiła już go do tego sprowokować. Mieli za sobą zbyt wiele awantur, żeby jej fochy mogły wywrzeć na nim jakiekolwiek wrażenie. A może nie reagował już na złość i łzy żadnej kobiety? Pewnie jeszcze nieraz będzie mógł to sprawdzić. Ale nie teraz.
Nim się obejrzał, odruchowo pojechał za daleko i znalazł się pod barem na plaży. Tęsknie spojrzał w mijane okna myśląc o tym, że na piwo nie ma szans. Zgasił silnik, zaciągnął się papierosem w ustach i wysiał z auta. Nie zamierzał od razu zawracać, skoro już tu trafił. Ściągnął buty, wrzucił je do samochodu i zatrzasnął drzwi. Na boso skierował się w stronę morza.
Mewy raz po raz wydawały z siebie przeraźliwe krzyki, walcząc o kawałek ryby wyrzuconej na brzeg. One też najwyraźniej niczym się nie przejmowały, bo nie przeszkadzał im wyraźnie nadgniły stan posiłku. Chłopak ominął stadko, dopalając końcówkę tytoniu i cisnął tlący się filtr w piach. Usiadł na skraju wody kilka metrów dalej, wpatrzony w wiszące nad falami chmury. Nawet z daleka łatwo już było można dostrzec rozjaśniające kłęby błyskawice. Uśmiechnął się do siebie i wyciągnął z paczki kolejnego papierosa. Dobrze, będzie na co popatrzeć.
Część popiołu z końcówki papierosa wpadła przez otwarte na oścież okno, gdy próbował go strzepnąć. Chłopak nie zwrócił na to uwagi. Nie przejmował się też pustymi butelkami po piwie toczącymi się z głośnym brzdękiem pod siedzeniami ani stertą ubrań na tylnym siedzeniu. Koszulka z radosnym hasłem "No fucks left to give" doskonale oddawała jego dzisiejszy nastrój.
Nie zmieniła go nawet Anna swoją, jak zwykle przesadną, reakcją na ich przypadkowe spotkanie na ulicy w Gdańsku. Kobiety zawsze histeryzują z byle powodu. Zwłaszcza te, które temu zaprzeczają. Jak choćby ona. Od ich rozstania minęło już w końcu dobrych pięć lat, a ona nadal była gotowa drzeć z nim koty pośrodku miasta i obcych ludzi, jakby to był kolejny serial high-life, których najwyraźniej naoglądała się zbyt wiele i miała się za jedną z puściutkich gwiazdek, które tak właśnie się zachowywały. Krzyczała, że go pieprzy, że jest ostatnim dupkiem i że chce, żeby zgnił gdzieś w piekle. On w odpowiedzi mógł jedynie uśmiechnąć się pod nosem, zapalić i powiedzieć, że pomyśli o tym, gdy zabraknie mu w końcu fajek w kieszeni. Zasalutował jej na odchodne, w podobnym jej stylu geście, i wsiadł do samochodu. Wszystko to czcze gadanie, marnotrawstwo śliny. I na co to komu?
Nie życzył jej źle. Po prostu go już nie obchodziła, tak samo jak to, czego od niego chciała. Czy chciała go zatłuc na śmierć, zlecić to komuś innemu czy może sprawić, żeby doszczętnie ogłuchł - nie wiedział, nie chciał wiedzieć. Dla niego to był już dawno skończony epizod. Przyznał się do wszystkiego, czego chciała. Finito, end of story.
Odbił w prawo za kolejną przecznicą, by nadłożyć kilometrów, ale ujrzeć wodę. Należał do ludzi porywczych i zawsze, kiedy miał ku temu okazję, tracił nad sobą kontrolę. Łatwo wpadał w gniew, łatwo też przebaczał. Ale za nim to zrobił, często zalewała go krew. Tylko ona nie potrafiła już go do tego sprowokować. Mieli za sobą zbyt wiele awantur, żeby jej fochy mogły wywrzeć na nim jakiekolwiek wrażenie. A może nie reagował już na złość i łzy żadnej kobiety? Pewnie jeszcze nieraz będzie mógł to sprawdzić. Ale nie teraz.
Nim się obejrzał, odruchowo pojechał za daleko i znalazł się pod barem na plaży. Tęsknie spojrzał w mijane okna myśląc o tym, że na piwo nie ma szans. Zgasił silnik, zaciągnął się papierosem w ustach i wysiał z auta. Nie zamierzał od razu zawracać, skoro już tu trafił. Ściągnął buty, wrzucił je do samochodu i zatrzasnął drzwi. Na boso skierował się w stronę morza.
Mewy raz po raz wydawały z siebie przeraźliwe krzyki, walcząc o kawałek ryby wyrzuconej na brzeg. One też najwyraźniej niczym się nie przejmowały, bo nie przeszkadzał im wyraźnie nadgniły stan posiłku. Chłopak ominął stadko, dopalając końcówkę tytoniu i cisnął tlący się filtr w piach. Usiadł na skraju wody kilka metrów dalej, wpatrzony w wiszące nad falami chmury. Nawet z daleka łatwo już było można dostrzec rozjaśniające kłęby błyskawice. Uśmiechnął się do siebie i wyciągnął z paczki kolejnego papierosa. Dobrze, będzie na co popatrzeć.
Praca w sklepie ostatnio coraz bardziej go męczyła. Nie chodziło już nawet o to, że musiał wcześnie wstać by dotrzeć tam przed porannymi korkami, ale odkąd zaczęli regularnie występować po barach i knajpach, ocknęły się w nim dziecinne marzenia o sławie. Nigdy nie był narcyzem, ale powodzenie w grze na gitarze śpiew jako frontman dawały mu spory zapas pewności siebie, na której brak też nigdy nie narzekał. Czuł się w tym dobry. Publiczność go lubiła.
Paląc, patrząc na morze i myśląc o koncertach zdążył zapomnieć o Annie i jej dzisiejszym wybuchu. Miał szczęście, że jego znajomi byli świadkami historii tego związku od samego początku i nie musiał im się teraz z niego tłumaczyć. Nadal uważał to wszystko za żart. Zwłaszcza część... "oficjalną", której wolał nawet nie nazywać po imieniu. Wystarczył mu ślad w pamięci, nie potrzeba było przywoływać tych duchów na głos.
Fale przybierały na sile i zimna morska piana zaczęła podmywać palce jego stóp. Jedną dłonią obejmował ugięte w kolanach nogi, w drugiej trzymał papierosa. Wypalił ich znów za dużo, będzie musiał dokupić kolejny wagon. Wzmagający się szkwał rozwiewał jego rude włosy, wtrącając je do oczu. Otarł je nasadą kciuka myśląc, że niedługo musi ruszyć w dalszą drogę do domu, choć tego żałował. Morze go uspokajało. Nawet, kiedy samo było wzburzone.
Jadąc znów pustą nadbrzeżną szosą myślał o wszystkim, co spotkało go po powrocie do Polski. Nie żałował niczego, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile było w tym głupoty. Sporo też jednak osiągnął, choć było to wciąż niczym w porównaniu z marzeniami. Jednak znalazł pracę, która dawała mu jako taką satysfakcję i pieniądze, zespół się rozwijał i wreszcie zaczynali na nim zarabiać a na koncerty zaczęli przychodzić nie tylko znajomi. Kiedyś osiągnę to, co zamierzam, pomyślał patrząc we wsteczne lusterko na samochód, który chciał go wyprzedzić. Osiągnę to, a wtedy zrobię ostatni tatuaż. Przeniósł wzrok na drogę daleko przed sobą, śmiejąc się pod nosem, pewny siebie i swoich planów.
I wtedy lunął deszcz.
Paląc, patrząc na morze i myśląc o koncertach zdążył zapomnieć o Annie i jej dzisiejszym wybuchu. Miał szczęście, że jego znajomi byli świadkami historii tego związku od samego początku i nie musiał im się teraz z niego tłumaczyć. Nadal uważał to wszystko za żart. Zwłaszcza część... "oficjalną", której wolał nawet nie nazywać po imieniu. Wystarczył mu ślad w pamięci, nie potrzeba było przywoływać tych duchów na głos.
Fale przybierały na sile i zimna morska piana zaczęła podmywać palce jego stóp. Jedną dłonią obejmował ugięte w kolanach nogi, w drugiej trzymał papierosa. Wypalił ich znów za dużo, będzie musiał dokupić kolejny wagon. Wzmagający się szkwał rozwiewał jego rude włosy, wtrącając je do oczu. Otarł je nasadą kciuka myśląc, że niedługo musi ruszyć w dalszą drogę do domu, choć tego żałował. Morze go uspokajało. Nawet, kiedy samo było wzburzone.
Jadąc znów pustą nadbrzeżną szosą myślał o wszystkim, co spotkało go po powrocie do Polski. Nie żałował niczego, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile było w tym głupoty. Sporo też jednak osiągnął, choć było to wciąż niczym w porównaniu z marzeniami. Jednak znalazł pracę, która dawała mu jako taką satysfakcję i pieniądze, zespół się rozwijał i wreszcie zaczynali na nim zarabiać a na koncerty zaczęli przychodzić nie tylko znajomi. Kiedyś osiągnę to, co zamierzam, pomyślał patrząc we wsteczne lusterko na samochód, który chciał go wyprzedzić. Osiągnę to, a wtedy zrobię ostatni tatuaż. Przeniósł wzrok na drogę daleko przed sobą, śmiejąc się pod nosem, pewny siebie i swoich planów.
I wtedy lunął deszcz.
[josh homme] |
Mikołaj Adam Eckerstrom
17/07/1985
Czaszka byka z dwoma piórami zawieszonymi na każdym z rogów w górnej części pleców. Fazy księżyca pionowo na lewym przedramieniu. Litery MLKE na palcach prawej.
Wszystkie jego dokumenty jednogłośnie twierdzą, że urodził się w Polsce. Jego matka miała jednak przyjemność poznać wcześniej pewnego Szweda, pochodzącego z dalekiej północy swojego kraju. Przyjemność niewątpliwie dużą, skoro zgodziła się za niego wyjść, dać mu dziecko i niedługo po tym opuścić rodzinny dom. Młody miał wtedy trzy latka, niewiele rozumiał, więc nie było mu też żal. Mieszkali w Szkocji, dopóki nie skończył podstawówki, po czym Marlena dała się przekonać, by za mężem wrócić do jego uroczej, acz chłodnej Szwecji. Tam, w niewielkiej wsi pod Uppsalą, Mikołaj dorastał, osiągnął pełnoletność a w końcu wymyślił sobie, że więcej już osiągnie w kraju, z którego pochodził, niż w małym zapyziałym miasteczku pełnym blondynów i rowerów.
Dostał klucze do starego domu matki, wsiadł w samolot i wyleciał do Gdańska, zdawać do szkoły muzycznej. Dwa razy. I dwa razy się nie dostał. Trzeci nie próbował; złożył papiery na informatykę i z trudem ją skończył, polegając właściwie na kolegach. Przynajmniej z ich zdobyciem nigdy nie miał problemów. Tak samo ze zdobywaniem dziewczyn. "Przecież jest rudy!" - fakt, ale to rudy, który śpiewa, gra na pianinie i gitarze, szarpnął się na założenie zespołu i jeszcze pracuje w sklepie muzycznym. A to zmienia postać rzeczy.
Wysoki, rosły facet, od którego bije pewność siebie, dowcip i dystans do życia. Ma bałagan w głowie i podobny w kartotece. Podrostek zostawiony samemu sobie w okresie, kiedy testosteron niemal wycieka każdym otworem w ciele - to nie mogło skończyć się dobrze. Dziecka co prawda się nie dorobił, ale pewnie był blisko. Dorobił się za to Anny, z którą by zerwać, musiał się rozwieść. Weteran wielu dziwnych sytuacji, substancji i proszków. Twierdzi, że z niego drań. Być może to prawda.
Dostał klucze do starego domu matki, wsiadł w samolot i wyleciał do Gdańska, zdawać do szkoły muzycznej. Dwa razy. I dwa razy się nie dostał. Trzeci nie próbował; złożył papiery na informatykę i z trudem ją skończył, polegając właściwie na kolegach. Przynajmniej z ich zdobyciem nigdy nie miał problemów. Tak samo ze zdobywaniem dziewczyn. "Przecież jest rudy!" - fakt, ale to rudy, który śpiewa, gra na pianinie i gitarze, szarpnął się na założenie zespołu i jeszcze pracuje w sklepie muzycznym. A to zmienia postać rzeczy.
Wysoki, rosły facet, od którego bije pewność siebie, dowcip i dystans do życia. Ma bałagan w głowie i podobny w kartotece. Podrostek zostawiony samemu sobie w okresie, kiedy testosteron niemal wycieka każdym otworem w ciele - to nie mogło skończyć się dobrze. Dziecka co prawda się nie dorobił, ale pewnie był blisko. Dorobił się za to Anny, z którą by zerwać, musiał się rozwieść. Weteran wielu dziwnych sytuacji, substancji i proszków. Twierdzi, że z niego drań. Być może to prawda.
[Wyszku pyszku, wyszedł Ci taki smaczek, że bym go chciała zjeść jakbym miała czas na pisanie jeszcze! ;( ]
OdpowiedzUsuń["papierosem w ustach i wysiał z auta." - wysiadł, ciotko.
OdpowiedzUsuńOstatecznie wiesz,. że mi się podoba przecież. Zawsze mi się podoba, przecież. Więc nie narzekaj, że nie komentuję, Ty moich też nie komentujesz. I wątek jakiś zacznij, bo bym sobie popisała. O. I się nie obrażaj, Mikołajek jest fajny. A za Rafim zatęsknię!]
[Pfrfpfpt. "Bym sobie popisała, tylko na twoje wiadomości nie odpowiadam". :s Jak tak chcesz popisać, to mi pomysł na relacje najpierw wysnuj.]
Usuń[a ja chcę więcej notek od Ciebie!]
OdpowiedzUsuń- Jak trudne to może być?! - warknęła pod nosem Ilonka, wciągając powietrze i usiłując zapiąć spodnie, które były celem jej diety. Ukochane jeansy, których nie miała na sobie nigdy, ale które znalazła w tak drogim sklepie, że postanowiła schudnąć te pięć kilo i się w nie zmieścić. Brakowało tak niewiele!
OdpowiedzUsuńWróciła więc do łazienki i wyszła z niej po kilku minutach w leginsach i luźnej sukience sięgającej kolan. Miała godzinę wolnego, zanim znów wróci do biura i zajmie się papierkową robotą, która wcale nie należy do jej obowiązków. Prędko wcisnęła się więc w ciemną kurtkę, włożyła słuchawki do uszu i wyszła z małego mieszkanka, kierując się natychmiastowo w stronę centrum. Naturalnie, że mogłaby wziąć rower z zakurzonej piwnicy i znaleźć się tam w kilka minut, ale po cóż, skoro wolny spacer też spala kalorie? - pocieszyła się, otulając już zmarznięte ramiona kurtką.
Weszła do sklepu, o którym dotychczas tylko czytała na facebooku. Już od frontu zachwycił ją widok sklepiku, więc prędko uchyliła drzwi, zajrzała do środka i rzuciła wesolutko: - Dzień dobry! - Weszła i w cieple w końcu odetchnęła z ulgą.
[ujdzie, nie?]